Sporo dzieje się ostatnio w makijażowym świecie co oczywiście bardzo mnie cieszy. Od jakiegoś czasu testuję nowości od marki Estée Lauder czyli nowe pomadki Pure Color Love Lip Tint i magiczną pomadkę Magic Lip Tint Balm. Zacznijmy od tej pierwszej nowości Estée Lauder bo oczywiście wzbudziła ona moje spore zainteresowanie głównie ze względu na odcień i jak widziałyście na stories zastanawiałam się, co ja zrobię z niebieską pomadką. Doczytałam jednak, że jest to bardziej tint niż kryjący produkt i jego odcień nie jest dosłownie taki, jaki widzimy w opakowaniu. Mój odcień, czyli raspberry ma wyglądać na ustach jagodowo, tak też jest.
Ma on konsystencję bardzo fajnie nawilżającego balsamu, który mocno odżywia usta. Wykończenie pomadki jest zdecydowanie połyskujące i wszystko byłoby okej, gdyby . nie fakt, że pomadka jakoś dziwnie układa się na moich ustach. Największe jego skupienie osadza się na brzegach a środek ust zostaje z mniejszą ilością koloru. Z odcieniem raczej się nie polubię bo zdecydowanie nie jest mój, ale pomysł na sam produkt bardzo spoko – rewelacyjne nawilżenie i komfort noszenia.
Druga nowość to pomadki w płynie Estée Lauder Pure Color Love Lip Tint o trzech różnych wykończeniach, maślanej konsystencji i pięknej pigmentacji. Mają bardzo wygodny, wygięty aplikator, który pozwala na precyzyjną aplikację. Możesz wybrać swoich faworytów spośród odcieni z wykończeniem: matte, shine i sparkle.
Odcień, który możecie zobaczyć na moich ustach na zdjęciu poniżej to sassed up i jest to głęboka fuksja, na żywo bardziej malinowa. Pigmentacja jest powalająca i pomadka doskonale pokrywa usta bez prześwitów. Warto wspomnieć, że nie jest to pomadka zastygająca dlatego ust nie wysusza wcale, ale nie jest aż tak hiper trwała. zjada się mniej jak błyszczyk, ale znika. Plusem jest to, że zjada się równomiernie i bez problemu można dołożyć kolejną warstwę, która nadal będzie wyglądała bardzo dobrze.
ten błyskotek to jak się zapewne domyślacie wykończenie shine. Odcień nazywa się dolled up i trzeba przyznać, że to prawdziwa laleczka. Cukierkowy kolor w połączeniu z błyskiem na ustach prezentuje się ślicznie. Konsystencja nieco różni się od poprzednika więc trzeba chwilę dłużej popracować na efekt 100% pełnego krycia, ale jak najbardziej warto. Zjada się standardowo jak błyszczyk, ale za to cudownie nawilża moje ostatnio mocno spierzchnięte usta.
Ostatnie wykończenie to sparkle jest on przezroczysty z dużą ilością drobinek. Nawilżenie rewelacja i solo przyda się zdecydowanie, gdy mamy ochotę jedynie na naturalny blask, ale według mnie świetnie będzie wyglądał na ciemnej, fioletowej bazie. Mam pomysł na takie usta i za kilka dni będę chciała pokazać je Wam na Instagramie. Drobinki w odcieniu star storm są fioletowe, czerwone, niebieskie i zielone przypomniające galaktykę.
Jak podobają się Wam nowości Estée Lauder i pytanie: który odcień naj? Ja nie mogę zdecydować się pomiędzy dwoma różami!