Odkąd pamiętam Primark był sklepem, który zawsze trzeba było odwiedzić podczas wypadów za granicę. Nie darowałam chyba ani razu i ciekawość zawiodła mnie znów na małe zakupy, przy okazji wizyty w Berlinie. Niebawem Primark będziemy mieć w Warszawie więc tym bardziej chciałam przyjrzeć się temu i owemu. Z każdych moich wypadów przywoziłam pidżamki (uwielbiam!), a tym razem też trampki i jakieś drobiazgi. Tym razem mocno zainteresowały mnie rozświetlacze „Ps… Ultra Glow”. Dopadłam więc trzy odcienie, żeby przetestować je dla Was! Jakie są rezultaty moich testów? Będzie hit?
Pierwsze wrażenia?
Na początku do tematu podeszłam sceptycznie obawiając się, że marketowe produkty nie będą godne uwagi. Forma wypiekanych rozświetlaczy kojarzyła mi się średnio bo większość w takiej formie, z którymi do tej pory miałam do czynienia była kiepsko napigmentowana. Jednak jak tylko zrobiłam pierwsze swatche na ręku wiedziałam, że może być całkiem nieźle.

Wzór wytłoczony na rozświetlaczach nieco przypomina muszelkę. Konsystencja jest dość zbita, jednak w dotyku są bardzo delikatne i lekko satynowe. A jak z tą pigmentacją? Określiłabym ją jako średnią, którą można zbudować. Jeżeli przejedziemy pędzlem dwa razy uzyskamy efekt subtelnego blasku, a jeżeli marzy nam się tafla, należy nałożyć więcej produktu.
Czy kolorystyka nadaje się do użytku?
Często w tanich produktach kolorystyka wypada kiepsko, przez co na starcie jesteśmy zniechęcone do jakichkolwiek testów. Ja wybrałam dla siebie trzy odcienie: brunch club, spotlight i peachin’. Dwa z trzech są dla mnie idealne, trzeci nieco za ciemny.

Odcień brunch club to piękny, chłodny szampan, który bardzo ładnie wygląda na jasnej karnacji (sprawdzone). Lubię nakładać go klasycznie na szczyty kości policzkowych, ale tez na na łuk kupidyna. Przy tym odcieniu warto pamiętać, żeby nie przesadzić zbyt ciemnym bronzerem bo to połączenie nie wyglada zbyt korzystnie. Sama parowałam go z Hoola Light z Benefit i uważam, że to bardzo dobry duet!

Drugi odcień zdecydowanie wpada w złoto, ale takie o przepięknym, dość neutralnym odcieniu. Nie jest zbyt miedziane, a przywołuje na myśl skórę muśniętą słońcem. Ten odcień także sprawdził mi się bardzo dobrze przy mojej jasnej karnacji, mimo że w opakowaniu wygląda na nieco ciemniejszy (na żywo). Uwielbiam go do wieczornych makijaży w stylu GLAM, co tu dużo mówić- robi robotę!

Trzeci odcień, czyli Peachin’, mimo że nie można odmówić mu urody, okazał się dla mnie nieco zbyt ciemny i na kościach policzkowych nie wyglądał najlepiej. Jednak ze względu na jego piękny, lekko brzoskwiniowy odcień sprawdza się doskonale jako rozświetlający róż. Warto pamiętać, że kiedy kupujesz kosmetyk może mieć on wiele zastosowań. Ogranicza Cię tylko Twoja wyobraźnia. Jednym z moich ulubionych zastosowań rozświetlaczy jest nałożeniem go na szczyty kości policzkowych i na powieki, przy dziennym, lekkim makijażu.
Primark – kopalnia skarbów?
Wychodzi na to, że nie trzeba bać się takich kosmetycznych znalezisk i powiem Wam, że jestem do tego stopnia zachęcona, że kolejnym razem zrobię większe kosmetyczne zakupy do testów. Tych konkretnych rozświetlaczy nie znalazłam na stronie Primarka do podejrzenia online, ale bardzo możliwe, że spotkacie je stacjonarnie. Na stronie możecie podejrzeć inne produkty z działu Beauty, a ja trafiłam tez na zapowiedzi nowych rozświetlaczy na rok 2020 i wyglądają przepięknie!

Wiecie, że bardzo lubię błyszczeć i ja wiem, że sporo z Was tez bardzo to lubi więc jeżeli macie ochotę, zajrzyjcie też do starszego wpisu o rozświetlaczach. Nadaj wszystkie je bardzo lubię, choć os tamtej pory pojawiło się też kilka nowości, które skradły moje srocze serce. Co powiecie na aktualizację tego wpisu?
Jak podobają się Wam rozświetlacze z Primarka? Ja jestem totalnie zauroczona!
Ladnie sie prezentuja, ale ja kiedys dostalam strasznego uczulenia i nie kupuje wiecej kosmetykow w Primarku 😉
Wśród tanich produktów często można znaleźć perełki, ale moim zdaniem jest to rzadkość:)